Hej,
nie wiem czy ktoś tu jeszcze w ogóle zagląda, ale jeśli tak, to miło mi będzie.
Cóż historii kontynuować nie będę, nie mam na to koncepcji, ale napadła mnie wena, aby napisać one shota. Zbierałam się na to od tygodnia, miałam trzy różne koncepcje i w końcu napisałam go dzisiaj.
Więc, jeśli jeszcze ktoś tutaj jest, zapraszam do czytania, jeśli nie, trudno
Amber Millingtom stała przyglądając
się szkole, do której przed laty chodziła. Czekała aż inni do
niej dołączą. Nie była nawet pewna, czy jej dawni przyjaciele się
pojawią. Prawda jest taka, że po tym jak wyjechała do szkoły w
Nowym Jorku ich kontakt zerwał się, nie mieli czasu na dłuższe
rozmowy, więc stawały się one coraz krótsze i rzadsze. Teraz
dostała wiadomość, że ma się pojawić w dawnej szkole i spotkać
z resztą. Nie wiedziała nawet od kogo jest ta wiadomość, ale coś
kazało jej zrobić dokładnie to o co prosił nadawca. Czekała więc
do godziny dwunastej z nadzieją, że nie będzie sama, że ktoś
będzie z nią, bo mimo iż Dom Anubisa był dla niej dobrym miejscem
nie chciała iść tam sama, a to właśnie musiałaby zrobić jeśli
nikt inny się nie pojawi.
Blondynka spojrzała na zegarek.
Jedenasta pięćdziesiąt osiem.
-A mówią mi, że ja się spóźniam...
- bąknęła pod nosem.
-Czy ty mówisz sama do siebie? -
usłyszała głos za sobą. Odwróciła się na pięcie i zobaczyła
dziewczynę o brązowych włosach, miała na sobie skórzaną kurtkę,
a ona natychmiast rozpoznała jej przyjaciółkę ze szkolnych lat.
-O mój Boże, Patricia! Jak ja cię
dawno nie widziałam! - krzyknęła uradowana.
-Prawda?
-Może nadrobimy stracony czas później.
A teraz, wiesz czy ktoś jeszcze tu jest...lub będzie?
-Właściwie, Alfie już godzinę temu
pisał, że się tu kręci i go jakby szukamy, ale...- zaczęła
mówić dziewczyna, ale przerwał jej dźwięk nadejścia SMS-a.
Wyciągnęła telefon z kieszeni i odczytała szybko wiadomość. -
Dobra, chodź.
-Więc kto tu jest? - spytała Amber,
gdy obie ruszyły w stronę szkoły.
-Łatwiej wymienić kogo nie ma. Nawet
Nina przyjechała. Nie ma chyba tylko Jerome'a, Joy i
Willow. Jerome i Joy wyjechali do
Australii na wakacje, nie wrócą przez najbliższe dwa tygodnie, ale
nie... - mówiła Patricia, ale Amber jej przerwała.
-Chwilunia, dlaczego Joy i Jerome
mieliby wyjechać gdzieś razem? Od kiedy oni w ogóle nie zabijają
się będąc w jednym pomieszczeniu? - pytała zadziwiona. Już
widziała jak wiele ją ominęło, ja wiele wydarzyło się odkąd
wyjechała. I dlatego Millingtom postawiła sobie za cel, aby później
dowiedzieć się wszystkiego, chciała znowu być na bieżąco. -
Albo w sumie później mi wyjaśnisz. A wiesz po co tu jesteśmy?
-Pojęcia nie mam. Nikt z nas nie wie.
Jedyna osoba, która zdaje się cokolwiek wiedzieć to pan Sweet, ale
raczej nie chce nic mówić dopóki wszyscy się nie pojawimy.
-Myślisz, że to może być...no
wiesz... - podsunęła Amber, ale Patricia szybko pokręciła głową.
- Jesteś pewna? - skinęła. Tego akurat była pewna w stu
procentach, tego akurat udało im się dowiedzieć od swojego byłego
dyrektora. Wiedzieli, że nie jest to kolejna misja, która
narażałaby ich życie. Niby niewiele, ale dało im to pewnego
rodzaju poczucie bezpieczeństwa i wystarczająco odwagi by powrócić
do miejsca, gdzie działy się najróżniejsze nadprzyrodzone rzeczy,
do których niechętnie wracali, nawet po upływie kilku lat.
Obie dziewczyny dotarły do sali, w
której dawniej spędzali prawie każdą przerwę i odkryły, że nic
się w niej nie zmieniło. Niektórzy już tam czekali i nieco byli
zdziwieni widząc Amber. Szczerze mówiąc nie spodziewali się jej,
ale nie oznacza to wcale, że nie cieszyli się na jej widok. Wręcz
przeciwnie. Wszyscy natychmiast poderwali się z miejsca i powitali
blondynkę. Wszyscy za nią tęsknili, nie widzieli jej od czasu, gdy
wyjechała.
Gdy emocje odrobinę opadły wszyscy
zajęli z powrotem swoje miejsca i zaczęli rozmowę w oczekiwaniu aż
pozostali dołączą. Nie trwało to jednak długo, bo już kilka
minut później Alfie wraz z Fabianem weszli do sali.
-Hej, naprawdę, o co wam wszystkim
poszło, przecież nie zginąłem ani nic... - mruczał pod nosem
ciemnoskóry rzucając się na kanapę obok Amber. Nie zauważył
jednak blondynki i mówił dalej. Po chwili jednak spojrzał w bok i
ją zobaczył. - Amber! - krzyknął niemal piskliwym głosem
zaskoczony widokiem dziewczyny, z którą był kiedyś w związku i z
którą rozstanie ciężko mu było znieść.
-Dobra, więc skoro jesteśmy wszyscy
to możemy...o Amber, hej... Amber!? - do sali wszedł Eddie i także
on jak i wszyscy był zdziwiony widząc blondynkę ponownie wśród
nich.
-On zawsze tak mało ogarnięty? -
spytała Millington. Pamiętała Millera jako średnio rozgarniętego,
ale nie żeby aż do tego stopnia.
-Tylko w poniedziałki, środy i
piątki. - powiedział Fabian, który zdążył usiąść naprzeciw
niej.
-I we wtorki. - dodała KT.
-W pozostałe dni tygodnia też. -
rzuciła Patricia.
-Tak, haha, fajnie, zabawni jesteście.
Ale pograjmy w grę pod tytułem „pojedźmy po Eddiem” później
dobra? Chyba mamy coś do zrobienia? - blondyn nie wydawał się
rozbawiony komentarzem przyjaciół podczas gdy wszyscy inni
dosłownie pękali ze śmiechu.
-Tak, ale gdzie Sweetie? Miał nam
przecież wyjaśnić co tu robimy? - spytał Alfie choć ciężko go
było zrozumieć, gdyż śmiał się tak, jakby go coś opętało.
-Jestem! Tak. Już wam mówię. - do
sali wszedł Eric Sweet i na jego widok wszyscy zamilkli pozwalając
mu dojść do słowa. - Chodzi o Victora. - rzekł spokojnie co
wywołało falę pytań. Nikt z nich nie rozumiał po co mieli się
zgromadzić jeśli chodziło o Victora. - Cisza! - krzyknął. -
Myślałem, że wydorośleliście. - mruknął.
-Nie w tym życiu, tato. - odpowiedział
mu Eddie.
-A szkoda. W każdym razie. Victor
przebywa teraz w domu Anubisa i jest z nim źle. Trudy się nim
zajmuje. I kilka dni temu poprosił o spotkanie z wami. Tak więc
wysłałem do was wiadomość. Nie mam jednak pojęcia dlaczego tak
chce was widzieć. Myślę jednak, że powinniście udać się teraz
do Anubisa i z nim pogadać. - zakończył przemowę. Wszyscy parzyli
w niego z osłupieniem. Jak do tej pory Victor jedynie wykazywał
wrogie nastawienie w stosunku do nich i nigdy ich zbytnio nie lubił.
Zawsze raczej utrudniał im życie, a teraz pragnie ich zobaczyć.
-No to chodźmy. - powiedziała KT po
chwili ciszy.
I poszli. Droga minęła im głównie w
ciszy, każdy wciąż zastanawiał się po co zostali ściągnięci
do Anubisa i co się dzieje z Victorem.
Po dziesięciu minutach stali już
przed drzwiami.
-Myślicie, że powinniśmy zapukać
czy raczej wejść? - spytał Eddie nieco zmieszany. Nikt jednak nie
zdążył mu odpowiedzieć drzwi otworzyły się tak, jakby i sam dom
czekał na ich odwiedziny.
-To znowu się dzieje...Ja tam nie
wejdę, nie...Nie! - zaczęła panikować Amber, ale Mara, która
stała za nią pchnęła ją do środka za wszystkimi.
Ledwie przeszli przez próg, a Trudy
już wyszła im na powitanie, wciąż z tym samym uśmiechem, z
którym witała ich za każdym razem, gdy wracali z wakacji. Tym
razem jednak szeroki uśmiech zmienił się w przygnębioną minę w
drastycznym tempie. Zmartwiło to wszystkich.
-Trudy, co się dzieje? - spytał
Alfie. Nawet on widział, że coś się dzieje i rozumiał powagę
sytuacji. Jeszcze godzinę wcześniej jedyne co błądziło po jego
głowie to ciasteczka czekoladowe Trudy, teraz jednak nie myślał o
nich w ogóle, martwił się tym, czego zaraz mogą się dowiedzieć.
-Z Victorem jest źle. Przyszedł tutaj
kilka tygodni temu. Był w kiepskim stanie. Wezwałam lekarza. I on
powiedział, że nie jest dobrze. A kilka dni temu Victor poprosił
mnie żebym was tu jakoś ściągnęła. Ale myślę, że on sam wam
wyjaśni dlaczego tego chciał. - powiedziała, a w jej oczach
błyszczały już niewielkie łzy gotowe by spłynąć w każdej
chwili. W tym momencie już wszyscy wiedzieli, że jest źle i że z
pewnością nie zostali wezwani tak po prostu, aby móc nadrobić
stracony czas i poplotkować przy herbatce i ciastkach.
Poszli za Trudy i weszli do pokoju, w
którym leżał Victor. Wszyscy bez wyjątku przerazili się na jego
widok. Był blady i bardzo wychudzony, niemal bez życia. Takiego go
jeszcze nigdy nie widzieli.
Trudy wyszła z pokoju i zostawiła ich
samych z Victorem.
-Podejdźcie tu... - powiedział do
nich tak cicho i słabo, że wyszedł z tego prawie szept. Usłuchali
i okrążyli jego łóżko. - Z pewnością nie wiecie po co was tu
ściągnąłem. Potrzebuję was. - kaszlnął kilka razy po czym
mówił dalej. - Nie bójcie się jednak, nie chodzi tu o nic
niebezpiecznego. Umieram, zresztą jak widać. I muszę znaleźć
kogoś kto zaopiekuje się moim tak zwanym dobytkiem...i uważam, że
to wy jesteście do tego odpowiedni. Dom należeć będzie do szkoły,
nigdy nie był mój, ale ktoś musi chronić kamienia. Jest teraz
zakopany niedaleko, w lesie, przy drzewie na którym widnieje oko
Horusa. Znajdziecie na pewno. - zamilkł na chwilę potrzebując
chwili aby odetchnąć. Oddychał płytko i szybko. - Jest również
pierścień. - powiedział unosząc lekko swoją lewą rękę. Są w
nim ostatnie łzy złota. Chcę abyście je wzięli i zachowali. I
może kiedyś użyli w jakimś szczytnym celu... - mówił i przerwał
na moment by kolejny raz kaszlnąć co dało dawnym domownikom
Anubisa szansę na wtrącenie się.
-Ale skoro masz łzy złota...to nie
możesz ich użyć aby wyzdrowieć? Przecież Joy przywróciły do
życia. - odważył się zapytać Alfie.
-Mógłbym, ale to nie tak działa.
Zrozumiałem swój błąd. Nieśmiertelność nie jest dla mnie, nie
jest dla nikogo. Była to zwykła chciwość pozyskania tego, co
nigdy nie było nikomu dane i nigdy nie powinienem był tego nawet
pragnąć. Dlatego chcę, by zostały one wykorzystane w szlachetnym
celu, a nie dla własnej chciwości. Zresztą, ja jestem stary, wy
młodzi, na mnie już pora, a wam mogą się jeszcze przydać. -
wyjaśnił Victor nagle pobudzając się, a w jego oczach pojawił
się pewien błysk determinacji, ale tylko na moment. - Edison, weź
go. - zwrócił się do chłopaka. - Jako ozyrion.
-Nie jestem nim. - zaprzeczył szybko.
-Aj tam gadanie. To i tak twoje
przeznaczenie i wiem, że mogę ci zaufać, bo zrobisz co będzie
trzeba, by to pozostało bezpieczne. - powiedział znowu słabym
głosem Rodenmaar zdejmując niezdarnie pierścień z ręki i podając
Eddie'mu.
-Jasne, możesz na mnie liczyć. -
przyrzekł mu. Eddie wiedział, że mimo iż nie jest już Ozyrionem
i tak zrobiłby wszystko by chronić i pierścień, który właśnie
powierzył mu Victor jak i wszystkich swoich przyjaciół i rodzinę.
Wziął zatem pierścień i schował notując w pamięci, aby znaleźć
dla niego bezpieczne miejsce.
-Myślę też, że w moim gabinecie i w
piwnicy wciąż są stare książki, z których kiedyś korzystałem.
Więc, gdyby pan był na nie chętny, panie Rutter, proszę się nie
krępować. - powiedział lekko wskazując palcem w górę. - I
miałbym do was jeszcze jedną, małą prośbę. Odwiedźcie czasami
mój grób. Jeśli wy tego nie zrobicie, nikt tego nie zrobi. Byłem
tak pochłonięty własnymi pragnieniami, że nawet nie pomyślałem
o dziedzictwie, byłem święcie przekonany, że nigdy nie przyjdzie
mi umrzeć. I koniec końców wychodzi na to, że wy jesteście mi
najbliższym co mam do własnych dzieci. Widziałem jak dorośliście
przez lata i mimo że nigdy wam tego nie okazałem, jestem z was
dumny... - zawiesił na chwilę swój monolog potrzebując chwili
oddechu po czym kontynuował. - Pokazaliście mi co w życiu jest
ważne. Nauczyliście mnie, mnie, starszego wiekiem i jak myślałem
wykształceniem. I mam nadzieję, że wy leżąc na łożu śmierci
będziecie mieli co wspominać nie tak jak ja. Proszę was, żyjcie
tak, aby mieć potem co wspominać, nie gońcie za własnymi
pragnieniami, cieszcie się tym co macie, tym co daje wam życie, bo
to jest najważniejsze. Po co komu jakaś nieśmiertelność, gdy
nawet nie może być szczęśliwy. Wiecie...kochałem kiedyś pewną
kobietę, była piękna i mądra, dawała mi więcej szczęścia niż
mogłem prosić, ale ja byłem głupi...Porzuciłem ją...porzuciłem
dla dążenia do pozyskania nieśmiertelności...Łudziłem się, że
to da mi więcej szczęścia, a w rzeczywistości, przyniosło mi
więcej bólu niż mogłem sobie wyobrazić. Dlatego nigdy, przenigdy
nie porzucajcie miłości...Kiedyś powiedziałbym, że to co sam
teraz mówię jest głupie i urojone...Ale nie
jest...Naprawdę...Przebaczajcie sobie, nie bójcie się tego...A ja
naprawdę mam nadzieję, że będziecie żyli szczęśliwie... -
zamilkł na moment. - I naprawdę mam nadzieję, że nie zapomnicie o
mnie, tylko o tyle mogę prosić. Przyjdźcie czasami na mój grób,
bo naprawdę nie mam wielu ludzi poza wami, tylko Trudy i Erica. -
zamilkł i znowu oddychał ciężko, potem kaszlnął kilka razy,
zamknął oczy. Leżał tak przez dłuższą chwilę. - Jeszcze
jedno. Przebaczycie mi moje błędy? Jeśli to zrobicie ja odejdę
szczęśliwy, wiedząc, że nikt nie żywi już do mnie urazy. -
otworzył oczy i przyglądał się im wszystkim po kolei. Wszyscy
mieli posępne miny, nie wiedzieli co mają zrobić czy powiedzieć.
Słowa Victora poruszyły ich dogłębnie, nigdy nie spodziewaliby
się usłyszeć coś takiego z ust ich dawnego dozorcy. Niemal
wszyscy mieli przeszklone oczy, gotowi do płaczu. - Wybaczycie? -
spytał jeszcze słabo Victor. Oni wiedzieli, że on już odchodzi i
on sam również był tego świadom. Nie mogli się jednak zdobyć na
odwagę by cokolwiek wymówić.
-Wybaczymy, oczywiście...Ale ty wybacz
nam wszystkie te numery, które ci wywinęliśmy przez te wszystkie
lata. - w końcu Patricia odważyła się przemówić. Jej słowa
bliskie szeptu, ale wydawało się to bardziej niż w porządku w
aktualnej sytuacji. Victor spojrzał na nią i potem na wszystkich
innych, a na jego ustach czaił się niewielki uśmiech. - Już dawno
wybaczyłem...i zapomniałem...Dziękuję... - powiedział, a po tym
nastało długie milczenie. Nikt nic nie mówił, jedyne, co dało
się słyszeć w pomieszczeniu to ich oddechy. - No cóż, tylko na
was czekałem. Z innymi już się pożegnałem. Żegnajcie dzieciaki.
- rzekł jeszcze słabiej nić do tej pory po czym zamknął oczy i
już ich nie otworzył...
-Co się właśnie stało? - spytał
zmieszany Alfie.
-Victor...umarł... - odpowiedziała mu
Patricia.
-Od kiedy z ciebie taki lekarz, Trixie?
- spytał Alfie próbując odwrócić sytuację w żart, nie chcąc
uwierzyć, że człowiek, którego przez lata nienawidzili właśnie
odszedł w ich obecności z tego świata.
-Tu nie trzeba być lekarzem, Alfie. -
stwierdził Eddie. - Powinniśmy powiedzieć Trudy. - zanim jednak
zdążył powiedzieć to zdanie do końca, kobieta weszła do pokoju.
-Odszedł? - spytała, a jej głos
drżał lekko. Jako odpowiedź otrzymała skinięcie głowy od
Fabiana i KT. - Tak czułam. - powiedziała cichutko. Wszyscy
zamilkli na chwilę i poczuli jakby powiew wiatru wędrujący między
nimi. - Myślę, że powinniście stąd iść. Wezwę lekarza. -
powiedziała. Wyszli więc z pokoju. Nie wiedzieli do końca co mają
ze sobą zrobić. Stanęli w korytarzu i zaczęli rozglądać się
dookoła.
-Tego się nie spodziewaliśmy co? -
stwierdziła KT. Wszyscy jej przytaknęli. Żadne z nich nie było
teraz w stanie nic powiedzieć, nawet nie wiedzieli co, byli zbyt
oszołomieni tym, co właśnie się wydarzyło, bo jakby nie patrzeć,
właśnie byli świadkami tego, jak człowiek odchodzi ze świata, a
to w żadnym stopniu nie jest nic co można ot tak wymazać z pamięci
i natychmiast powrócić do normalnego życia Pogrążyli się więc
na moment w zupełnej ciszy, obiecując, że następnego dnia zajmą
się wszystkim tym, co obiecali Victorowi, a póki co w ich głowach
krążyła myśl o tym, że nie warto gonić za nic nie wartymi
pragnieniami, bo to co jest ważne, to szczęście i nie rezygnowanie
z niego za żadną cenę.
Szczerze mówiąc, ja się prawie popłakałam pisząc to, ale może dziś po prostu jestem aż nad zbyt emocjonalna.
W każdym razie
Jeśli jesteście
i chcielibyście żebym czasem opublikowała jakiegoś one shota napiszcie w komentarzy chociażby małą kropeczkę żebym wiedziała czy mam dla kogo pisać.
Dziękuję xx