czwartek, 13 kwietnia 2017

One shot

Hej,
nie wiem czy ktoś tu jeszcze w ogóle zagląda, ale jeśli tak, to miło mi będzie.
Cóż historii kontynuować nie będę, nie mam na to koncepcji, ale napadła mnie wena, aby napisać one shota. Zbierałam się na to od tygodnia, miałam trzy różne koncepcje i w końcu napisałam go dzisiaj. 
Więc, jeśli jeszcze ktoś tutaj jest, zapraszam do czytania, jeśli nie, trudno



Amber Millingtom stała przyglądając się szkole, do której przed laty chodziła. Czekała aż inni do niej dołączą. Nie była nawet pewna, czy jej dawni przyjaciele się pojawią. Prawda jest taka, że po tym jak wyjechała do szkoły w Nowym Jorku ich kontakt zerwał się, nie mieli czasu na dłuższe rozmowy, więc stawały się one coraz krótsze i rzadsze. Teraz dostała wiadomość, że ma się pojawić w dawnej szkole i spotkać z resztą. Nie wiedziała nawet od kogo jest ta wiadomość, ale coś kazało jej zrobić dokładnie to o co prosił nadawca. Czekała więc do godziny dwunastej z nadzieją, że nie będzie sama, że ktoś będzie z nią, bo mimo iż Dom Anubisa był dla niej dobrym miejscem nie chciała iść tam sama, a to właśnie musiałaby zrobić jeśli nikt inny się nie pojawi.
Blondynka spojrzała na zegarek. Jedenasta pięćdziesiąt osiem.
-A mówią mi, że ja się spóźniam... - bąknęła pod nosem.
-Czy ty mówisz sama do siebie? - usłyszała głos za sobą. Odwróciła się na pięcie i zobaczyła dziewczynę o brązowych włosach, miała na sobie skórzaną kurtkę, a ona natychmiast rozpoznała jej przyjaciółkę ze szkolnych lat.
-O mój Boże, Patricia! Jak ja cię dawno nie widziałam! - krzyknęła uradowana.
-Prawda?
-Może nadrobimy stracony czas później. A teraz, wiesz czy ktoś jeszcze tu jest...lub będzie?
-Właściwie, Alfie już godzinę temu pisał, że się tu kręci i go jakby szukamy, ale...- zaczęła mówić dziewczyna, ale przerwał jej dźwięk nadejścia SMS-a. Wyciągnęła telefon z kieszeni i odczytała szybko wiadomość. - Dobra, chodź.
-Więc kto tu jest? - spytała Amber, gdy obie ruszyły w stronę szkoły.
-Łatwiej wymienić kogo nie ma. Nawet Nina przyjechała. Nie ma chyba tylko Jerome'a, Joy i
Willow. Jerome i Joy wyjechali do Australii na wakacje, nie wrócą przez najbliższe dwa tygodnie, ale nie... - mówiła Patricia, ale Amber jej przerwała.
-Chwilunia, dlaczego Joy i Jerome mieliby wyjechać gdzieś razem? Od kiedy oni w ogóle nie zabijają się będąc w jednym pomieszczeniu? - pytała zadziwiona. Już widziała jak wiele ją ominęło, ja wiele wydarzyło się odkąd wyjechała. I dlatego Millingtom postawiła sobie za cel, aby później dowiedzieć się wszystkiego, chciała znowu być na bieżąco. - Albo w sumie później mi wyjaśnisz. A wiesz po co tu jesteśmy?
-Pojęcia nie mam. Nikt z nas nie wie. Jedyna osoba, która zdaje się cokolwiek wiedzieć to pan Sweet, ale raczej nie chce nic mówić dopóki wszyscy się nie pojawimy.
-Myślisz, że to może być...no wiesz... - podsunęła Amber, ale Patricia szybko pokręciła głową. - Jesteś pewna? - skinęła. Tego akurat była pewna w stu procentach, tego akurat udało im się dowiedzieć od swojego byłego dyrektora. Wiedzieli, że nie jest to kolejna misja, która narażałaby ich życie. Niby niewiele, ale dało im to pewnego rodzaju poczucie bezpieczeństwa i wystarczająco odwagi by powrócić do miejsca, gdzie działy się najróżniejsze nadprzyrodzone rzeczy, do których niechętnie wracali, nawet po upływie kilku lat.

Obie dziewczyny dotarły do sali, w której dawniej spędzali prawie każdą przerwę i odkryły, że nic się w niej nie zmieniło. Niektórzy już tam czekali i nieco byli zdziwieni widząc Amber. Szczerze mówiąc nie spodziewali się jej, ale nie oznacza to wcale, że nie cieszyli się na jej widok. Wręcz przeciwnie. Wszyscy natychmiast poderwali się z miejsca i powitali blondynkę. Wszyscy za nią tęsknili, nie widzieli jej od czasu, gdy wyjechała.
Gdy emocje odrobinę opadły wszyscy zajęli z powrotem swoje miejsca i zaczęli rozmowę w oczekiwaniu aż pozostali dołączą. Nie trwało to jednak długo, bo już kilka minut później Alfie wraz z Fabianem weszli do sali.
-Hej, naprawdę, o co wam wszystkim poszło, przecież nie zginąłem ani nic... - mruczał pod nosem ciemnoskóry rzucając się na kanapę obok Amber. Nie zauważył jednak blondynki i mówił dalej. Po chwili jednak spojrzał w bok i ją zobaczył. - Amber! - krzyknął niemal piskliwym głosem zaskoczony widokiem dziewczyny, z którą był kiedyś w związku i z którą rozstanie ciężko mu było znieść.
-Dobra, więc skoro jesteśmy wszyscy to możemy...o Amber, hej... Amber!? - do sali wszedł Eddie i także on jak i wszyscy był zdziwiony widząc blondynkę ponownie wśród nich.
-On zawsze tak mało ogarnięty? - spytała Millington. Pamiętała Millera jako średnio rozgarniętego, ale nie żeby aż do tego stopnia.
-Tylko w poniedziałki, środy i piątki. - powiedział Fabian, który zdążył usiąść naprzeciw niej.
-I we wtorki. - dodała KT.
-W pozostałe dni tygodnia też. - rzuciła Patricia.
-Tak, haha, fajnie, zabawni jesteście. Ale pograjmy w grę pod tytułem „pojedźmy po Eddiem” później dobra? Chyba mamy coś do zrobienia? - blondyn nie wydawał się rozbawiony komentarzem przyjaciół podczas gdy wszyscy inni dosłownie pękali ze śmiechu.
-Tak, ale gdzie Sweetie? Miał nam przecież wyjaśnić co tu robimy? - spytał Alfie choć ciężko go było zrozumieć, gdyż śmiał się tak, jakby go coś opętało.
-Jestem! Tak. Już wam mówię. - do sali wszedł Eric Sweet i na jego widok wszyscy zamilkli pozwalając mu dojść do słowa. - Chodzi o Victora. - rzekł spokojnie co wywołało falę pytań. Nikt z nich nie rozumiał po co mieli się zgromadzić jeśli chodziło o Victora. - Cisza! - krzyknął. - Myślałem, że wydorośleliście. - mruknął.
-Nie w tym życiu, tato. - odpowiedział mu Eddie.
-A szkoda. W każdym razie. Victor przebywa teraz w domu Anubisa i jest z nim źle. Trudy się nim zajmuje. I kilka dni temu poprosił o spotkanie z wami. Tak więc wysłałem do was wiadomość. Nie mam jednak pojęcia dlaczego tak chce was widzieć. Myślę jednak, że powinniście udać się teraz do Anubisa i z nim pogadać. - zakończył przemowę. Wszyscy parzyli w niego z osłupieniem. Jak do tej pory Victor jedynie wykazywał wrogie nastawienie w stosunku do nich i nigdy ich zbytnio nie lubił. Zawsze raczej utrudniał im życie, a teraz pragnie ich zobaczyć.
-No to chodźmy. - powiedziała KT po chwili ciszy.

I poszli. Droga minęła im głównie w ciszy, każdy wciąż zastanawiał się po co zostali ściągnięci do Anubisa i co się dzieje z Victorem.
Po dziesięciu minutach stali już przed drzwiami.
-Myślicie, że powinniśmy zapukać czy raczej wejść? - spytał Eddie nieco zmieszany. Nikt jednak nie zdążył mu odpowiedzieć drzwi otworzyły się tak, jakby i sam dom czekał na ich odwiedziny.
-To znowu się dzieje...Ja tam nie wejdę, nie...Nie! - zaczęła panikować Amber, ale Mara, która stała za nią pchnęła ją do środka za wszystkimi.
Ledwie przeszli przez próg, a Trudy już wyszła im na powitanie, wciąż z tym samym uśmiechem, z którym witała ich za każdym razem, gdy wracali z wakacji. Tym razem jednak szeroki uśmiech zmienił się w przygnębioną minę w drastycznym tempie. Zmartwiło to wszystkich.
-Trudy, co się dzieje? - spytał Alfie. Nawet on widział, że coś się dzieje i rozumiał powagę sytuacji. Jeszcze godzinę wcześniej jedyne co błądziło po jego głowie to ciasteczka czekoladowe Trudy, teraz jednak nie myślał o nich w ogóle, martwił się tym, czego zaraz mogą się dowiedzieć.
-Z Victorem jest źle. Przyszedł tutaj kilka tygodni temu. Był w kiepskim stanie. Wezwałam lekarza. I on powiedział, że nie jest dobrze. A kilka dni temu Victor poprosił mnie żebym was tu jakoś ściągnęła. Ale myślę, że on sam wam wyjaśni dlaczego tego chciał. - powiedziała, a w jej oczach błyszczały już niewielkie łzy gotowe by spłynąć w każdej chwili. W tym momencie już wszyscy wiedzieli, że jest źle i że z pewnością nie zostali wezwani tak po prostu, aby móc nadrobić stracony czas i poplotkować przy herbatce i ciastkach.
Poszli za Trudy i weszli do pokoju, w którym leżał Victor. Wszyscy bez wyjątku przerazili się na jego widok. Był blady i bardzo wychudzony, niemal bez życia. Takiego go jeszcze nigdy nie widzieli.
Trudy wyszła z pokoju i zostawiła ich samych z Victorem.
-Podejdźcie tu... - powiedział do nich tak cicho i słabo, że wyszedł z tego prawie szept. Usłuchali i okrążyli jego łóżko. - Z pewnością nie wiecie po co was tu ściągnąłem. Potrzebuję was. - kaszlnął kilka razy po czym mówił dalej. - Nie bójcie się jednak, nie chodzi tu o nic niebezpiecznego. Umieram, zresztą jak widać. I muszę znaleźć kogoś kto zaopiekuje się moim tak zwanym dobytkiem...i uważam, że to wy jesteście do tego odpowiedni. Dom należeć będzie do szkoły, nigdy nie był mój, ale ktoś musi chronić kamienia. Jest teraz zakopany niedaleko, w lesie, przy drzewie na którym widnieje oko Horusa. Znajdziecie na pewno. - zamilkł na chwilę potrzebując chwili aby odetchnąć. Oddychał płytko i szybko. - Jest również pierścień. - powiedział unosząc lekko swoją lewą rękę. Są w nim ostatnie łzy złota. Chcę abyście je wzięli i zachowali. I może kiedyś użyli w jakimś szczytnym celu... - mówił i przerwał na moment by kolejny raz kaszlnąć co dało dawnym domownikom Anubisa szansę na wtrącenie się.
-Ale skoro masz łzy złota...to nie możesz ich użyć aby wyzdrowieć? Przecież Joy przywróciły do życia. - odważył się zapytać Alfie.
-Mógłbym, ale to nie tak działa. Zrozumiałem swój błąd. Nieśmiertelność nie jest dla mnie, nie jest dla nikogo. Była to zwykła chciwość pozyskania tego, co nigdy nie było nikomu dane i nigdy nie powinienem był tego nawet pragnąć. Dlatego chcę, by zostały one wykorzystane w szlachetnym celu, a nie dla własnej chciwości. Zresztą, ja jestem stary, wy młodzi, na mnie już pora, a wam mogą się jeszcze przydać. - wyjaśnił Victor nagle pobudzając się, a w jego oczach pojawił się pewien błysk determinacji, ale tylko na moment. - Edison, weź go. - zwrócił się do chłopaka. - Jako ozyrion.
-Nie jestem nim. - zaprzeczył szybko.
-Aj tam gadanie. To i tak twoje przeznaczenie i wiem, że mogę ci zaufać, bo zrobisz co będzie trzeba, by to pozostało bezpieczne. - powiedział znowu słabym głosem Rodenmaar zdejmując niezdarnie pierścień z ręki i podając Eddie'mu.
-Jasne, możesz na mnie liczyć. - przyrzekł mu. Eddie wiedział, że mimo iż nie jest już Ozyrionem i tak zrobiłby wszystko by chronić i pierścień, który właśnie powierzył mu Victor jak i wszystkich swoich przyjaciół i rodzinę. Wziął zatem pierścień i schował notując w pamięci, aby znaleźć dla niego bezpieczne miejsce.
-Myślę też, że w moim gabinecie i w piwnicy wciąż są stare książki, z których kiedyś korzystałem. Więc, gdyby pan był na nie chętny, panie Rutter, proszę się nie krępować. - powiedział lekko wskazując palcem w górę. - I miałbym do was jeszcze jedną, małą prośbę. Odwiedźcie czasami mój grób. Jeśli wy tego nie zrobicie, nikt tego nie zrobi. Byłem tak pochłonięty własnymi pragnieniami, że nawet nie pomyślałem o dziedzictwie, byłem święcie przekonany, że nigdy nie przyjdzie mi umrzeć. I koniec końców wychodzi na to, że wy jesteście mi najbliższym co mam do własnych dzieci. Widziałem jak dorośliście przez lata i mimo że nigdy wam tego nie okazałem, jestem z was dumny... - zawiesił na chwilę swój monolog potrzebując chwili oddechu po czym kontynuował. - Pokazaliście mi co w życiu jest ważne. Nauczyliście mnie, mnie, starszego wiekiem i jak myślałem wykształceniem. I mam nadzieję, że wy leżąc na łożu śmierci będziecie mieli co wspominać nie tak jak ja. Proszę was, żyjcie tak, aby mieć potem co wspominać, nie gońcie za własnymi pragnieniami, cieszcie się tym co macie, tym co daje wam życie, bo to jest najważniejsze. Po co komu jakaś nieśmiertelność, gdy nawet nie może być szczęśliwy. Wiecie...kochałem kiedyś pewną kobietę, była piękna i mądra, dawała mi więcej szczęścia niż mogłem prosić, ale ja byłem głupi...Porzuciłem ją...porzuciłem dla dążenia do pozyskania nieśmiertelności...Łudziłem się, że to da mi więcej szczęścia, a w rzeczywistości, przyniosło mi więcej bólu niż mogłem sobie wyobrazić. Dlatego nigdy, przenigdy nie porzucajcie miłości...Kiedyś powiedziałbym, że to co sam teraz mówię jest głupie i urojone...Ale nie jest...Naprawdę...Przebaczajcie sobie, nie bójcie się tego...A ja naprawdę mam nadzieję, że będziecie żyli szczęśliwie... - zamilkł na moment. - I naprawdę mam nadzieję, że nie zapomnicie o mnie, tylko o tyle mogę prosić. Przyjdźcie czasami na mój grób, bo naprawdę nie mam wielu ludzi poza wami, tylko Trudy i Erica. - zamilkł i znowu oddychał ciężko, potem kaszlnął kilka razy, zamknął oczy. Leżał tak przez dłuższą chwilę. - Jeszcze jedno. Przebaczycie mi moje błędy? Jeśli to zrobicie ja odejdę szczęśliwy, wiedząc, że nikt nie żywi już do mnie urazy. - otworzył oczy i przyglądał się im wszystkim po kolei. Wszyscy mieli posępne miny, nie wiedzieli co mają zrobić czy powiedzieć. Słowa Victora poruszyły ich dogłębnie, nigdy nie spodziewaliby się usłyszeć coś takiego z ust ich dawnego dozorcy. Niemal wszyscy mieli przeszklone oczy, gotowi do płaczu. - Wybaczycie? - spytał jeszcze słabo Victor. Oni wiedzieli, że on już odchodzi i on sam również był tego świadom. Nie mogli się jednak zdobyć na odwagę by cokolwiek wymówić.
-Wybaczymy, oczywiście...Ale ty wybacz nam wszystkie te numery, które ci wywinęliśmy przez te wszystkie lata. - w końcu Patricia odważyła się przemówić. Jej słowa bliskie szeptu, ale wydawało się to bardziej niż w porządku w aktualnej sytuacji. Victor spojrzał na nią i potem na wszystkich innych, a na jego ustach czaił się niewielki uśmiech. - Już dawno wybaczyłem...i zapomniałem...Dziękuję... - powiedział, a po tym nastało długie milczenie. Nikt nic nie mówił, jedyne, co dało się słyszeć w pomieszczeniu to ich oddechy. - No cóż, tylko na was czekałem. Z innymi już się pożegnałem. Żegnajcie dzieciaki. - rzekł jeszcze słabiej nić do tej pory po czym zamknął oczy i już ich nie otworzył...
-Co się właśnie stało? - spytał zmieszany Alfie.
-Victor...umarł... - odpowiedziała mu Patricia.
-Od kiedy z ciebie taki lekarz, Trixie? - spytał Alfie próbując odwrócić sytuację w żart, nie chcąc uwierzyć, że człowiek, którego przez lata nienawidzili właśnie odszedł w ich obecności z tego świata.
-Tu nie trzeba być lekarzem, Alfie. - stwierdził Eddie. - Powinniśmy powiedzieć Trudy. - zanim jednak zdążył powiedzieć to zdanie do końca, kobieta weszła do pokoju.
-Odszedł? - spytała, a jej głos drżał lekko. Jako odpowiedź otrzymała skinięcie głowy od Fabiana i KT. - Tak czułam. - powiedziała cichutko. Wszyscy zamilkli na chwilę i poczuli jakby powiew wiatru wędrujący między nimi. - Myślę, że powinniście stąd iść. Wezwę lekarza. - powiedziała. Wyszli więc z pokoju. Nie wiedzieli do końca co mają ze sobą zrobić. Stanęli w korytarzu i zaczęli rozglądać się dookoła.
-Tego się nie spodziewaliśmy co? - stwierdziła KT. Wszyscy jej przytaknęli. Żadne z nich nie było teraz w stanie nic powiedzieć, nawet nie wiedzieli co, byli zbyt oszołomieni tym, co właśnie się wydarzyło, bo jakby nie patrzeć, właśnie byli świadkami tego, jak człowiek odchodzi ze świata, a to w żadnym stopniu nie jest nic co można ot tak wymazać z pamięci i natychmiast powrócić do normalnego życia Pogrążyli się więc na moment w zupełnej ciszy, obiecując, że następnego dnia zajmą się wszystkim tym, co obiecali Victorowi, a póki co w ich głowach krążyła myśl o tym, że nie warto gonić za nic nie wartymi pragnieniami, bo to co jest ważne, to szczęście i nie rezygnowanie z niego za żadną cenę.






Szczerze mówiąc, ja się prawie popłakałam pisząc to, ale może dziś po prostu jestem aż nad zbyt emocjonalna.
W każdym razie
Jeśli jesteście
i chcielibyście żebym czasem opublikowała jakiegoś one shota napiszcie w komentarzy chociażby małą kropeczkę żebym wiedziała czy mam dla kogo pisać. 
Dziękuję xx